środa, 10 czerwca 2015

CYPR na GRANICY

„ Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca. Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej "
R. Kapuściński


        Przekroczyć granicę, takie właśnie marzenie miał Ryszard Kapuściński. Od momentu przeczytania Podróży z Herodotem, gdzieś na początku studiów, słowa te zagnieździły się w mojej głowie i żyć po prostu nie dają. Mimo, iż tak naprawdę moja przygoda z Kapuścińskim  zaczęła się znacznie wcześniej, bo już w liceum, kiedy to w ramach przygotowań do matury na jednym z testów spotkałem się z artykułem pt. „Z Pińska w świat”. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy o kim tak naprawdę czytam, a jednak pozostał on w mojej pamięci i czekał. Czekał na moment, aby wybuchnąć w mojej głowie właśnie podczas lektury ”Podróży z Herodotem” i wybuchać podczas pochłaniania kolejnych reportaży jego autorstwa.  Ale to właśnie ta pierwsza pozycja stała się dla mnie drogowskazem niczym swego czasu „Dzieje” Herodota dla samego Ryszarda Kapuścińskiego.  
         Herodot z pochodzenia był Grekiem, a dokładniej - urodził się w Halikarnasie na terenach dzisiejszej Turcji. Wówczas zachodnia część tego kraju była częścią świata hellenistycznego.  Można by rzec, że ten starożytny podróżnik urodził się już na granicy. Na granicy dwóch wielkich cywilizacji. Piszę o  tym, ponieważ sam rejon przygranicza zawsze budził we mnie ciekawość. Pamiętam jak w podstawówce w szkolnej bibliotece, a raczej biblioteczce, trafiłem na książkę „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy” o przemytnikach na polsko-sowieckiej granicy z okresu dwudziestolecia międzywojennego. Zapadła mi ona głęboko w pamięć. Wpajając we mnie, że każde przekraczanie granicy niesie za sobą ogromne ryzyko, że jest to coś niezwykłego i niedostępnego dla wszystkich, wręcz elitarnego.  Podejrzewam, że podobne odczucia musiał mieć i Kapuściński żyjąc w zamkniętym komunistycznym państwie.
      Nawet teraz, gdy pomyśle o przekraczaniu granicy, czuję dziwny dreszcz. Coś kiełkuje w mojej głowie i pcha mnie w tym właśnie kierunku. To potrzeba przekroczenia granicy, więcej, to potrzeba poczucia granicy, dotknięcia jej.
       Pragnąc poczuć czym jest ścieranie się różnych światów, trafiłem na Bałkany. Teraz gnany tą samą potrzebą trafiłem na Cypr. Wyspę podzieloną na część grecką i turecką. Nawet stolica Nikozja jest przecięta, a przez centrum tego miasta przebiega granica. 

     To tyle w ramach wstępu niedługo ciąg dalszy:) 






          

sobota, 21 marca 2015

MEDAL - SŁOWO KLUCZ

W ubiegły wtorek oficjalnie zakończył się cykl City Trail w sezonie 2014/2015 w Poznaniu. Ceremonia wręczenia nagród i pamiątkowych medali dla uczestników, którzy zaliczyli przynajmniej 4 z 6 biegów, odbyła się w Centrum Kongresowym Uniwersytetu Medycznego. Również ja znalazłem się w tym gronie i miałem możliwość, choć przez moment znaleźć się na scenie. Zaliczenie 4 biegów na dystansie 5 km nie jest żadnym szczególnym wyczynem, ale… bo zawsze musi być jakieś „ale” , poczułem ogromny przypływ emocji i dumy. Nieważne, że na scenie znalazłem się z blisko trzystoma innymi uczestnikami z mojej kategorii wiekowej. A od miejsca na podium dzieliło mnie 90 innych zawodników. Stojąc tam i tak czułem się wyjątkowo. To uczucie, które towarzyszyło mi tamtego wieczoru, skłoniło mnie jednak do refleksji. Oto ona...
Pamiętam, jak jeszcze nie tak dawno, w końcu ciągle jestem młody, wychodząc na bieganie w mojej rodzinnej miejscowości, ludzie wyglądali przez okna i pewnie mówili, że „dziwak”, albo „temu to musi się nudzić w domu”. A teraz "Polska Biega" i to całymi grupami. Dawniej wyjście pobiegać było dla mnie ucieczką od ludzi, sposobem na zebranie myśli, a teraz… „uciec, ale dokąd?”. Co takiego się zmieniło, że bieganie zyskało na popularności? 

Medal – symbol zwycięstwa, wygranej, sukcesu - dotąd był zarezerwowany tylko dla wąskiej grupy osób. Tej pierwszej trójki, która pokonywała własne słabości i deklasowała przeciwników w zawodach. Nie liczyło się 4 miejsce, to zawsze była porażka, nie raz tego doświadczyłem. Dzisiaj jest to produkt hurtowy, nagroda za sam udział. Stracił on swoją rangę na rzecz bycia pamiątką. Jednak cały czas w oczach ludzi ma on taką samą kategorię. Ciągle jest to symbol zwycięstwa, tyle że dostępny dla każdego. Jeszcze...

Co będzie gdy medal straci swoją rangę? Pamiętam jak u dziadka na strychu bardzo dawno temu znalazłem brązowy medal z biegaczem uciekającym przed dzikiem. Nie miał wstęgi, gdzieś zagubiła się w odmętach czasu. Był to medal pewnie za jakieś biegi przełajowe. Nie wiem nawet kogo. Ale pamiętam jak chciwie na niego patrzyłem. Jak bardzo chciałem zdobyć krążek, o czym już kiedyś pisałem. Teraz czuje jak ten symbol traci na wartości, jak pożera go „inflacja”. Patrzę na ostatnią zdobycz. Jest to naprawdę piękny medal. Jednak jego melodia nie rozbrzmiewa w mojej głowie tak samo jak kiedyś, nie słyszę muzyki, a tylko pusty brzęk kawałka metalu.

środa, 11 lutego 2015

TRENING SPORTOWY - PART I

Do tej pory trenowałem dość swobodnie i pewnie wyglądało to tak jak u większość z was - okresy przygotowawcze pod zawody nie trwały więcej niż kilka miesięcy. Chodzi mi tu o treningi kierunkowe pod konkretny dystans. Albo biegało się po prostu kiedy miało się czas, ochotę. Miało to swój urok, ale - bo zawsze jest jakieś ALE - nie jest to dobre rozwiązanie, szczególnie na dłuższą metę. Nie można w ten sposób osiągnąć progresu, a nawet można spaść o kilka poziomów. Okresy treningowe trzeba podzielić sobie jak tort, albo lepiej, jak bieg maratoński, na poszczególne etapy. Nie zaczynać za szybko, żeby się nie spalić i tak rozłożyć siły żeby jeszcze starczyło na mały finisz pod publiczkę. Tak więc ruszyłem do biblioteki  i oczywiście do Pana Googla. No a skoro już piszę tego bloga to podzielę się moimi przemyśleniami. Jak mi wiadomo przynajmniej z 3 osobami :) 

niedziela, 25 stycznia 2015

City Trail – Bieg nr 2


    W zasadzie niewiele mogę napisać o wczorajszym biegu. Frekwencja znowu dopisała. Pogoda była wręcz idealna na robienie świetnych wyników. Lekko poniżej zera, bezwietrznie. Na trasie nie było też za dużo błota, więc nic tylko napierać przed siebie.  Założenia, które, powstały jeszcze po poprzednim starcie, 2 miesiące temu, zakładały powrót do biegania w czasie 19.00 min na 5 km. Niestety nie udało się. Zabrakło mi 37 sekund. Nie udało mi się również wskoczyć do pierwszej setki z czym w zeszłym roku nie miałem większych problemów. Bywa i tak...

        Czego zabrakło? Za bardzo skupiam się ostatnio na budowaniu siły biegowej, a za mało czasu poświęcam na pracę nad szybkością. I jak zawsze na początku sezonu brakuje mi zupełnie techniki biegu. Inna kwestia to brak motywacji. Wiem już, że nie poprawię miejsca z poprzedniej edycji i gdzieś ta świadomość odbiera mi chęć do walki i gdzieś na 3 km coś się psuje. A walczyć przecież trzeba do końca. 

MOTYWACJA

     Największy spadek motywacji zaliczyłem w zeszłym roku kiedy to dopadła mnie kontuzja. Postanowiłem jednak, że nie poddam się bez walki, ale za bardzo nie wiedziałem w jaki sposób się podbudować. W poszukiwaniu środka znalazłem książkę dr. Costasa Karageorghisa i prof. Petera Terry’ego „Psychologia dla sportowców”. Trening sportowy nie opiera się tylko na ćwiczeniu mięśni, wytrzymałości itp. Budować trzeba również, a nawet przede wszystkim psychikę. To praca dużo bardziej złożona, ale jej efekty są długofalowe. Jestem ciągle na etapie czytania tej pozycji (i pięciu innych), ale już teraz mogę stwierdzić, że może być ona pomocna w budowaniu motywacji i poznaniu własnych słabych punktów. Bo tak naprawdę jesteśmy tak silni jak nasze najsłabsze ogniwo. 

    Subiektywny przegląd najważniejszych kwestii zawartych w książce już niebawem.

Bywajcie





sobota, 17 stycznia 2015

TARGET "DWA ZERO JEDEN PIĘĆ" - OGNIA

Już połowa stycznie więc warto zaplanować sobie grafik sportowy na ten rok. Więc z kalendarzem w dłoni zacząłem przeglądać co ciekawsze imprezy. Oczywiście nie da się wystartować we wszystkim w czym się chce, tym bardziej jeśli w planach jest bicie własnych rekordów. Same zawody mogą przełamać monotonnie treningu i być jego świetnym zamiennikiem. We wszystkim jednak trzeba zachować umiar. Podszedłem więc, tak mi się wydaje, dość spokojnie to tego tematu.

piątek, 9 stycznia 2015

ja - EGOISTA

  Stanąłem na rozdrożu. Popadłem w swoisty egoizm.  W moich wpisach jestem ciągle tylko ja i ... ja. I to jest problem, ale nie tylko mój. Jest to problem sportowców, sportowców, którzy do swojej egzystencji potrzebują podziwu i akceptacji fanów. To właśnie dzięki nim udaje im się funkcjonować i łamać kolejne bariery. Ostatnio przeczytałem książkę Kiliana Jorneta „Biec albo umrzeć” w tłumaczeniu Barbary Bardadyn. Unikam książek napisanych przez sportowców, ale akurat udało mi się wygrać tę pozycję w losowaniu na „Maratonie w Szczawnicy” i z braku innych dostępnych lektur zagłębiłem się w nią. 

    Jest to swego rodzaju manifest wyjątkowego zawodnika, ale i również egoisty. W książce spotykamy opisy niezwykłych dokonań i osiągnięć  Kiliana. Jego zwycięstw i pokonywania granic, które inni nie byliby w stanie nawet ustanowić. Kilian jest egoistą – jak każdy Wielki Człowiek.
  Bo tak naprawdę gdybyśmy chcieli zgłębić się w historię świata to wielkie czyny i przekraczanie granic jest możliwe tylko i wyłącznie przez egoistów zapatrzonych w siebie. Podziwiających własne zdolności i potrzebujących poklasku innych ludzi. To egoiści rządzą światem i przekraczają nieprzekraczalne granice. To prawda dość okrutna, ale trzeba się z nią pogodzić. Aby osiągnąć sukces trzeba poświecić bardzo wiele: dom, rodzinę, znajomych. Trzeba odciąć się od wszystkiego co może nas w jakikolwiek sposób ograniczyć w dążeniu do doskonałości. Tylko niewielu ludzi jest skłonnych do takiego poświęcenia. Ten, swoistego rodzaju egoizm mimo swoich wielkich pozytywów i korzyści prowadzi mimo wszystko do samotności. Do samotności sportowca z którym między innymi zmagała się nasza Justyna Kowalczyk, a której samotność jest dla zwykłych ludzi wręcz nieosiągalna.
     Ja również mimo zupełnie innego poziomu sportowego popadłem w tego rodzaju samolubność. Moja potrzeba poklasku i udowodnienia, że naprawdę jestem czegoś wart osiągnęła skrajność.  ….
     Pisanie bloga jest z natury egoistyczne, postaram  jednak stać się natchnieniem i drogowskazem. Postaram się moimi tekstami pokazać możliwości i sposoby na osiągnięcie sukcesów zarówno osobom, które zawitają na tego bloga jak i również sobie samemu, bo mimo wszystko potrzebuję tego bardziej niż Wy. Bo tak naprawdę dopiero napisane słowa osiągają niezwykłą wartość i moc sprawczą – w to właśnie wierzę dlatego piszę teraz do Was, do siebie.
  Ja niżej podpisany
egoista

sobota, 3 stycznia 2015

2015 - Przybywam!



  Chciałem tego uniknąć, ale chyba po prostu się nie da. Trzeba podsumować etap i kropka. Inaczej ciężko ruszyć dalej. Wyobraźcie sobie, że żyjecie od teraz do śmierci, bez żadnych linii granicznych, urodzin, świąt, końca zimy, roku itp. Nawet podczas maratonu, w głowie trzeba podzielić sobie dystans na etapy, inaczej można załamać się już na samym początku. Tyle wstępem wytłumaczenia, po co i dlaczego, a teraz do rzeczy.