Do tej pory trenowałem dość swobodnie i pewnie
wyglądało to tak jak u większość z was - okresy przygotowawcze pod zawody nie
trwały więcej niż kilka miesięcy. Chodzi mi tu o treningi kierunkowe pod
konkretny dystans. Albo biegało się po prostu kiedy miało się czas, ochotę. Miało to swój urok, ale - bo zawsze jest jakieś ALE - nie jest to dobre
rozwiązanie, szczególnie na dłuższą metę. Nie można w ten sposób osiągnąć progresu, a nawet można spaść o kilka poziomów. Okresy treningowe trzeba podzielić
sobie jak tort, albo lepiej, jak bieg maratoński, na poszczególne etapy. Nie
zaczynać za szybko, żeby się nie spalić i tak rozłożyć siły żeby jeszcze
starczyło na mały finisz pod publiczkę. Tak
więc ruszyłem do biblioteki i oczywiście do Pana Googla. No a skoro już piszę
tego bloga to podzielę się moimi przemyśleniami. Jak mi wiadomo przynajmniej z
3 osobami :)