środa, 22 października 2014

BAŁKAŃSKI SZAŁ PART V - CHORWACJA

  Jak już pisałem ostatnio trafiamy na najdroższe pole namiotowe w moim życiu, ale w sumie jak zestawię te 30 euro z tabliczką „UWAGA MINY” , to czuję jakbym zrobił interes życia. Bywa i tak.


         


   Kolejnego dnia nie spieszymy się z pobudką. Do Parku Narodowego Jezior Plitwickich mamy rzut beretem. Dojeżdżamy tam w ciągu 15 min, oczywiście autostopem. Zaskakuje nas długa kolejka turystów do kasy biletowej. Pole namiotowe nadszarpnęło nasz budżet wyjazdowy, a cena biletu do parku w środku sezonu jest… ogromna, po prostu rączki opadają. No ale jakże to tak być tutaj i nie zwiedzić jednego z najpiękniejszych miejsc na Ziemi. Bilet wstępu to jak mnie pamięć nie myli ze 180 kun, czyli ok. 90 zł - jeden. Rozmieniamy wszystko co mamy, euro nawet to w bilonie i 10 zł, które też się cudem uchowało z Polski. Podliczamy i mamy idealnie tyle ile potrzeba. Pierwszy raz byłem w sytuacji gdy wydałem wszystko co miałem. A z Chorwacji do domu to jeszcze nie taki mały kawałeczek drogi. Gdy tak stałem w tej kolejce trzymając całe nasze pieniądze okazało się, że Aga ma bilet ulgowy więc jesteśmy w siódmym niebie. Mamy pieniądze na przynajmniej jeden dzień podróży. Zastanawiacie się pewnie jakie to uczucie pozbyć się wszystkich pieniędzy. Na zdjęciu obok widać to dokładnie. Nigdy nie czułem się lepiej.



            Po wejściu do parku byłem już pewny… To były moje najlepiej wydane pieniądze i zrobiłbym to raz jeszcze. W skład Parku Narodowego wchodzi 16 krasowych jezior połączonych kaskadami. Woda jest czysta i błękitna, widać dokładnie wszystkie przepływające ryby. Nie ma się czemu dziwić, że Jeziora Plitwickie zostały wpisane na Światową Listę Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Co też tłumaczy fakt ceny biletów.






           
Podczas zwiedzania Parku spotykamy parę z Polski, która wyruszyła w podobną podróż co my. Takie spotkanie rodaków, którzy tak jak my nastawali się na wycieczkę autostopem nastraja nas jeszcze pozytywniej. Po wymianie doświadczeń ruszamy jednak w przeciwnych kierunkach. Na koniec urządzamy jeszcze zawody, kto szybciej coś złapie. Stojąc w tym samym miejscu po przeciwległych stronach ulicy stosujemy wszystkie wymyślne triki, niestety przegrywamy i na drodze zostajemy sami.






            Nie czekamy jednak zbyt długo. Zatrzymuje się para francuzów i proponują podwiezienie do Karlovac. Potem ruszają w kierunku Triestu, a my do Zagrzebia. Z powodu małych komplikacji musimy szybciej wrócić do kraju. Po dotarciu na miejsce już prawie się żegnamy, gdy otrzymujemy propozycje spędzenia wspólnie wieczoru nad rzeką, która przepływa przez miasto. Decydujemy się od razu. Nasi znajomi z Francji podróżują citroenem (bo jakże by inaczej) przygotowanym pod kątem turystycznym. W tylnej części auta mają materac, półeczki, nawet lampkę nocną. Wożą też ze sobą kuchenkę turystyczną i cały zestaw sprzętu do gotowania. Wszystko bardzo mi się podoba, na tyle, że myślę nad stworzeniem podobnego wehikułu. Ale o tym pewnie napiszę za jakiś czas.




            Rozbijamy się nad rzeką Kupa, pod mostem. My w namiocie, a francuzi w samochodzie. Mimo dość zniechęcającej nazwy rzeka prezentuje się dość dobrze więc korzystamy z kąpieli. Wieczór upływa nam bardzo sympatycznie, pijemy wino później wspólnie gotujemy. Okazuje się nawet, że dziadek chłopaka pochodził z Polski, ale potem przepadł jak kamień w wodę. Bywa i tak…


  Następnego dnia ruszamy dość wcześnie rano, z francuskimi znajomymi pożegnaliśmy się już w nocy. Troszkę dziwna sytuacja bo jesteśmy w centrum miasta, ale i tak na jednej z głównych ulic próbujemy złapać stopa. Udaje się bardzo szybko i już przed południem jesteśmy w Zagrzebiu, a dokładniej na jego obwodnicy. Rezygnujemy niestety ze zwiedzania, nastawiamy się już na powrót do Polski. 


            Przez całą podróż łapanie stopa nie sprawia nam większego kłopotu, aż do teraz. Na wlocie na autostradę czekamy ok. 4 godzin. Sytuacja jest dla nas dziwna. Przez bramki przejeżdża cała masa samochodów, sporo nawet z polskimi rejestracjami. Jednak napis na kartonie Polska i nasze twarze nikogo nie ruszają. Łapiemy prawdziwego doła. Szukając sposobów na zatrzymanie samochodu biorąc pod uwagę auta, które nas mijają, próbujemy wpisując Hungry, Czechy, i nic. Ostatnia nasza próba to SK, skrót od Słowacji. Gdy minęło nas kolejne auto, właśnie z tego kraju. Macham jeszcze długo za nim… Potem wracam zrezygnowany do Agi. Po chwili okazuje się, że samochód za którym tak kiwałem jednak wraca. Para Słowaków zatrzymuję się myśląc, że jesteśmy ich rodakami. Ot taka solidarność narodowa. Jak to jest u nas, komentować nie będę. Proponuje tylko cofnąć się o kilka linijek, gdy na kartonie mieliśmy napis POLSKA.

 Najważniejsze, że jesteśmy znowu w drodze, coraz bliżej domu. Opuszczamy Chorwację. Przed nami jeszcze kilka przygód, ciekawych ludzi, ale to w ostatnim, podsumowującym wpisie. Już niedługo. Takie info na wypadek gdyby ktoś przypadkiem to czytał.


2 komentarze:

  1. Ten wóz tych franzuców też mnie inspiruje. Kiedyś znalazłem to: http://mybeautifulrepublic.tumblr.com/post/48622401178/i-took-a-7-week-coast-to-coast-road-trip-after (i źródło http://highmileagetrikes.blogspot.com/) Fajna sprawa!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dokładnie coś podobnego miała ta parka:) Moim zdaniem dużo lepsze niż np kamper, bardziej klimatyczne.

    OdpowiedzUsuń