czwartek, 28 sierpnia 2014

BUDZIKOM ŚMIERĆ

 Budzikom śmierć,
a w sumie to zegarkom i w sumie nie śmierć, tylko warto czasem o nich zapomnieć.  O co chodzi? No właśnie... Jednym z podstawowych gadżetów biegacza jest czasomierz, teraz nawet to i coraz częściej pulsometr. Wszystko po to żeby dokładnie mierzyć i kontrolować swoje tempo i całą resztę rzeczy, które kontrolować się da. I zgodzić się trzeba, że pozwala to na przeprowadzenie efektywnych treningów. Sam jestem fanatykiem liczenia, odmierzania i kalkulowania. Ale dzisiaj nie o tym będę pisał. 

                Śmierć nastąpiła nagle. Był to bodajże piątkowy, letni wieczór. Nie to żebym jej nie przewidywał. Symptomy widoczne były już od ponad miesiąca. Najpierw stanęły wskazówki, pojawiały się jeszcze raz po raz jakieś odruchy, ale może to był tylko wiatr. Reszta funkcji życiowych działała jednak w miarę poprawnie. Elektroniczne wskazywanie godziny i stoper odmierzały czas normalnie. Lekko naderwany pasek, już z wielkim trudem, ale jakoś trzymał wszystko razem. Jednak nastał piątek i wszystko zamarło. Tak to już bywa. Mój 7-letni zegarek Casio odszedł do zegarkowego nieba. Towarzyszył mi prawie na wszystkich zawodach i mogę śmiało powiedzieć, że przebył ze mną kilka tysięcy kilometrów. Ale jego śmierć coś mi uświadomiła.
                Mimo braku zegarka odbyłem jednak zaplanowany na ten dzień trening. I stała się rzecz niebywała. Ostatnimi czasy moje wyniki nie były zadawalające. Gdzieś czegoś brakowało. I nie mogłem sobie z tym poradzić. Jednak gdy zacząłem biec, bez świadomości upływającego czasu, poczułem ogromny przypływ energii. Nie byłem hamowany stoperem, który mnie informował, że biegnę szybciej niż ostatnio i powinienem być już zmęczony, że już jest ponad 10 kilometrów i jak utrzymam to tempo, to nie dobiegnę do domu, który znajduje się gdzieś tam w promieniu 5 km.
                Zamiast zerkać na zegarek podziwiałem widoki, bardziej wsłuchałem się we własny oddech i bicie serca. Czułem jak każdy krok łączy mnie z leśną drogą, którą wtedy przemierzałem. Przestałem myśleć o tym w jakim tempie mam biec. Nogi same się nastawiły i dopasowały do oddechu. Dawno nie byłem w takim transie. Satysfakcja z tego treningu była nieziemska.
                Po powrocie zobaczyłem odczyt z aplikacji endomondo. W trakcie biegu nie spoglądam na telefon, ale jak kończę to weryfikuje dane. Do bieżącego analizowania tempa, czasu służył mi zawsze tylko zegarek. No i satysfakcja została jeszcze bardziej spotęgowana. Biegłem znacznie szybciej, osiągnąłem najlepszy czas od przeszło miesiąca a i zmęczenie było dużo mniejsze.
    Moje bariery, poniekąd kontrolowane przez spoglądanie na zegarek zostały przełamane. Dlatego właśnie pojawia się ten wpis. Ruszmy czasem na trening i nie myślmy o czasach, zadaniu jakie należy wykonać. Wsłuchajmy się we własne ciało. Poczujemy wtedy na ile tak naprawdę przygotowany jest nasz organizm. Nie ograniczajmy go czasowo, tempowo. Dajmy się ponieść. Oczywiście nie rezygnujmy z zegarków, tylko czasem dajmy im odpocząć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz