Przyznaje się - jestem uzależniony… Zdarza się i tak
Nie wiem czy znacie takie
uczucie, że musicie coś koniecznie zrobić, inaczej brakuje wam powietrza, po
prostu dusicie się. Następuje spadek energii i sił do działania. Ja taki stan
przeżywam, gdy długo nie biegam, dokładniej przeżywam go teraz. Jeszcze przed
tegorocznym 15 Poznań Maraton złapałem kontuzje kostki. Głównie spowodowane to
było dość intensywnym treningiem. Najgorsze jest jednak to, że kontuzja dopadła
mnie na ergometrze, a nie podczas samego biegu, chociaż… czy w sumie ma to
jakiekolwiek znaczenie? Pewnie nie, ważne że kostka boli i biegać się nie da. To
znaczy nie da się… da się, tylko boli jak
stopa dotyka podłoża, jak nie dotyka to jest ok, więc nie ma co narzekać. Taaa
jasne.
Wracam do meritum. Złapałem kontuzję przed
maratonem i musiałem ograniczyć treningi. Jednak nie byłem w stanie odmówić
sobie samego startu. Oprócz tego, że jestem uzależniony, to w
dodatku moje wrodzone skąpstwo nie pozwala mi zrezygnować z czegoś za co już zapłaciłem,
nawet jeśli start opłacała firma w której pracuje. Nie ma to żadnego znaczenia.
Pieniądze zostały wydane trzeba pobiec. Tak też się stało. Ukończyłem maraton w
ogromnych bólach z czasem 3.39.53. To był jak do tej pory mój najcięższy bieg.
Kostka dała o sobie znać już na 15 km i towarzyszyła mi do samego końca. Nie o tym
chciałem jednak pisać.
Po tym starcie zrobiłem sobie dłuższą przerwę na dojście
do siebie, głównie wyleczenie kostki. Minął już prawie miesiąc, ale ból nie
ustał. Jednak nie wytrzymałem. Podczas ostatniej wizyty na siłowni po
skończonym już treningu siłowym, przechodząc obok bieżni, nie dałem rady.
Mówiłem sobie, że wejdę tylko na chwilkę, zobaczę jak zachowuje się kostka i
takie tam. Na początek 12km/h i tak chciałem przetruchtać 5 km. W trakcie
jednak poczułem, że nie jest najgorzej
przyspieszyłem więc do 13km/h. Potem znowu dodałem kilometr i kolejny.
Doszedłem do 16 i w końcu poczułem, że żyje. Zapomniałem o kostce, zeszło ze
mnie napięcie. Po 5 km, dołożyłem sobie jeszcze 1 km na ergometrze. Odetchnąłem
z ulgą. Czułem się jak grubas na diecie, który nie wytrzymał i zaczął obiadać się
hamburgerami, z tym że ja pakowałem w siebie kolejne kilometry. Piękne uczucie.
Z bieżni schodziłem w zupełnym transie, z tymi rozbieganymi oczami
poszukującymi kolejnych kilometrów. Byłem
zarazem strasznie zmęczony i szczęśliwy,
tylko stopa nie podzielała mojego entuzjazmu, no kór…a wszystkich zadowolić się
nie da. Kostka ciągle boli, ale jeb.. to. A w sumie to czeka mnie wizyta u psychiatry
albo ortopedy, może jedno i drugie. Bo znowu zaczynam czuć jakieś dziwne
napięcie….
Ale to dobre! Mam cichą nadzieję, że też się kiedyś tak uzależnię.
OdpowiedzUsuńbtw, od jakich słów te skróty jeb i kór?:P
Powiedz tylko słowo, a otworzę przed Tobą te tajemne drzwi, a potem Cię zostawię i będę patrzył jak się męczysz - biegnąc przy -15 bo w domu wysiedzieć się nie da:P
OdpowiedzUsuń