poniedziałek, 24 listopada 2014

Wielka Prehyba czyli Maraton w Szczawnicy

Miało być o Maratonie Górskim w Szczawnicy…
… to jest.
Dokładam jeszcze Bieg na Śnieżkę




   Mój organizm ma ze mną przeje…ne. Ostre słowa na początek, ale inaczej tego wyrazić nie sposób. Mam w sobie tą destrukcyjną potrzebę do testowania siebie w extremalnych warunkach. Im gorzej i ciężej, tym czuję się lepiej. Przejawia się to w różny sposób np. jak biegnę, często narzucam sobie takie tempo, żeby sprawdzić ile wytrzymam, gdzie jest ta granica.  Jak to się kończy? Nie muszę chyba mówić, ale jak rezultat jest zadowalający i przekraczam bariery osiągam istny stan nirwany. Trwa on dość krótko, do czasu znalezienia nowego celu, albo stwierdzenia, że można lepiej, wyżej i dalej…. I tak to się kręci.
 Od dłuższego czasu rozwijała się we mnie chęć pokonania dystansu maratońskiego w górach. Pierwszym krokiem ku temu, był start w lipcu 2013 w cyklu Mountain Maraton w Biegu na Śnieżkę. Dystans 14,3 km z przewyższeniem 1164 wydawał się być dobrym początkiem. Dotarcie na najwyższy szczyt Karkonoszy

zajęło mi 1 h i 33 min. Nie był to jednak spacer, a walka i to już od samego początku. O ile bardzo sprawnie udało mi się przebiec pierwsze 3 km przez miasto, o tyle na pierwszym większym podbiegu przy Świątyni Wang, poczułem jakby ktoś mi przypie… młotkiem w głowę. Stanąłem, bieg zamienił się w marsz. Bardzo szybko zapasy energetyczne ze mnie zjechały. Było to dla mnie zupełnie nowe zjawisko, mimo zaliczonych już wcześniejszych maratonów. Nogi przyzwyczajone do chodzenia po górach i biegania w terenie, po prostu zastrajkowały. Bieg przerodził się w marszobieg. Mniejsze wzniesienia jakoś udawało mi się pokonywać, przy większych pojawiał się chód, by potem znowu na płaskim próbować szybszego biegu. Jednak dotarcie na szczyt zrekompensowało wszystkie bóle. Energia i satysfakcja po prostu zalała mnie niczym morska fala. Piękne uczucie. Tak… piękne uczucie.
            Bieganie w górach daje dużo więcej satysfakcji niż po ulicy. Piękne widoki rozciągające się po horyzont, świadomość pokonywania wysokości. Zupełnie inne powietrze i też odczucie tego współżycia z niezwyciężoną naturą, która w górach bardzo dobitnie potrafi pokazać swoją moc. Pogoda jest w stanie momentalnie się zmienić. Deszcz, wiatr śnieg to wszystko może nas zaskoczyć w miejscu gdzie o pomoc nie jest już tak łatwo jak w normalnych biegach. Jesteśmy zdani na siebie i nie można tak po prostu sobie zejść z trasy. Trzeba to sobie ułożyć w głowie.

Maraton Górski w Szczawnicy (Wielka Prehyba)

Dystans 42 km.
Przewyższenie + 1925, -1925.
Start 26 kwietnia 2014.

                Do Szczawnicy dojeżdżam dzień wcześniej i korzystam z przygotowanego przez organizatorów noclegu na sali gimnastycznej szkoły podstawowej. Świetne miejsce aby poznać ciekawych ludzi i dowiedzieć się cennych rzeczy o samym bieganiu. Pierwszy raz spotykam ultramaratończyków startujących w Niepokornym Mnichu (95 km) i mój świat się przewartościowuje. Dla tych ludzi maraton, w którym ja startuje jest biegiem krótkim. Bywa i tak… Ale daje to do myślenia, co nie? Wszystko zależy od punktu odniesienia. Ot co.


Pogoda jest niesprzyjająca. Ciągle pada, tylko momentami się przejaśnia. To mój pierwszy taki bieg i czuję stres. Przygotowany wytrzymałościowo czuję się tak na 70%, sprzętowo podobnie. Udało mi się kupić jakieś używane buty z podeszwą Vibram, moich delikatnych startówek na ulicę nie chciałem zniszczyć. Do tego zakupiłem plecak do biegania z bukłakiem. Brak wody na takiej trasie, gdzie są tylko 3 punkty żywnościowe, byłby dla mnie trudny do pokonania. Tym bardziej, że na zwykłym maratonie często  byłem w sytuacji gdy tej wody mi zabrakło, a do kolejnego punktu było raptem kilka kilometrów. Tutaj miałbym co najmniej 15 km.              

  Sobota godzina 9.00. Start. Wszyscy zaczynają dość spokojnie. Też biorę przykład z bardziej doświadczonych biegaczy i nie szarżuje, nogi rwą się do przodu, ale udaje mi się jednak nad nimi zapanować… jeszcze. Po kilku kilometrach pojawiają się pierwsze poważniejsze wzniesienia. Przyjąłem zasadę, że będę starał się je pokonywać  w biegu. Wolniej, ale jednak biegnąc. Na początku sztuka ta mi się udaję, mimo iż bardzo angażuje mięśnie, a tempo jest niekiedy niewiele większe od szybkiego marszu. Pierwsze 15 km przebiegam dość sprawnie i jestem zadowolony, tylko endomondo odmówiło mi posłuszeństwa i już nie zapisuje trasy. Wku..ć się można, zawsze to jednak trochę więcej energii… Z kolejnymi kilometrami coraz trudniej pokonuje mi się wzniesienia i niestety zaczyna się podchodzenie. Za to jak tylko pojawia się zbieg to pomykam niczym antylopa, bardzo często na granicy szybkości. Czuję się jak ryba w wodzie i nadrabiam straty w podbiegach. Jednak taki szybki bieg musi mieć swoje konsekwencje. Pojawiają się one już na 25 km. Skurcze. Że co ku..a. wszystko robiłem jak należy uzupełniałem płyny, dobrze też przygotowałem dietę w ostatnim tygodniu. Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca, przynajmniej nie na tym etapie, a jednak. Zaczyna się walka. Do 30 km rozciągam się dość często, ale biegnę. Już nie mogę sobie pozwolić na takie szarżowanie z górki jak na początku. Tempo nie jest już rewelacyjne. Co więcej pogoda popsuła się na tyle, że na szlakach pojawiły się rwące potoki i nie raz zaliczyłem bliskie spotkanie z wyrodną matką Ziemią. Na dodatek buty okazały się mieć za mały protektor i często miałem kłopot z podejściem pod górę. Jednak każdy kolejny metr przybliżał mnie do mety… to dawało nadzieję. Zaprzestanie biegu niczego by nie zmieniło i tak musiałbym dotrzeć na miejsce. Na ostatnim postoju sprawdzając czas poczułem ogromny zastrzyk energii. Na początku nie byłem w stanie określić na ile mogę liczyć, teraz okazało się, że może uda się złamać 5 h i dostać się do pierwszej 50. Ruszyłem więc z kopyta. Zaliczyłem jednak kolejne upadki i wiara zaczynała mnie znowu opuszczać, a i skurcze coraz bardziej dawały o sobie znać. Walczyłem jednak do końca zaliczając mały finisz podobny do biegu kulawego klauna, ale zawsze. Maraton pokonany. Nigdy nie czułem takiej ulgi i satysfakcji. Nawet łezka zakręciła się w oku.




Czas 5:12:14
Miejsce 47 (na 307 osób, które ukończyło)


Właśnie ruszyły zapisy na kolejną edycję. Niepokorny Mnich jakoś dziwnie się do mnie uśmiecha.

Co ja nie dam rady…? No to pacz

3 komentarze:

  1. A gdybym chciał przejechać tą trasę rowerem? (tą w Szczawnicy) da się?

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie da się, ale na Śnieżkę można spróbować.

    OdpowiedzUsuń
  3. A w sumie chyba większość trasy dałoby się pokonać rowerem...

    OdpowiedzUsuń