W zeszłym miesiącu zaczął się kolejny cykl biegów „Z biegiem natury”,
obecnie zaś ”City Trial”. Wczoraj zaliczyłem swój pierwszy start w tej edycji,
no i klops. Ostatnio pisałem o mojej kontuzji i w ogóle, ale od jakiegoś czasu
wznowiłem treningi, kostka na bieżni
zachowywała się poprawnie i za bardzo nie dawała o sobie znaku. Miałem tylko
małe obawy jak po tej półtoramiesięcznej przerwie, poradzi sobie w terenie, ale
nie było żadnych kłopotów, przynajmniej z kostką.
W poprzedniej
edycji zająłem 59 miejsce, uznałem to za dobry prognostyk na kolejny rok. Wczoraj natomiast ukończyłem bieg na 141
miejscu z czasem 20:20. Dużo poniżej moich oczekiwań, ale najbardziej
zaniepokoił mnie fakt, że tak wiele osób łamie już granice 20 min. Widać ogromny
postęp w osiąganych wynikach i oczywiście we frekwencji. Nawet przy minusowych
temperaturach pojawiło się ponad 1 tyś osób. Jak wspominali organizatorzy
wzrost oscyluje o ok. 70% rok do roku. No i pojawiło się pytanie… A co ze mną?
Gdzie mój postęp? Moje ego się odezwało i skwierczy mi nad uchem, że słabo, że
cienias ze mnie i takie tam… Bieganie zawsze było moim konikiem. Od podstawówki
jeździłem na zawody. Często stawałem na podium, raczej w mniejszych zawodach,
ale jednak. A teraz dużo biegaczy mi po
prostu ucieka.
Koniec z tym. Kostka już zdrowa więc wracam. Kolejny
sprawdzian za miesiąc. Plan to pobicie rekordu i zejście poniżej 18:30. Wersja
minimum to powrót do biegania w czasie 19:00 min. Stało się. Za miesiąc zdam relacje.